286

W dniu 25.09.2022 odbył się kolejny Maraton Warszawski, który startuje nieprzerwanie od 1979 roku. Jest to wspaniała impreza, która zrzesza tysiące biegaczy i daje corocznie możliwość sprawdzenia swoich umiejętności. Jednym z nich kolejny raz był nasz zawodnik Mariusz Kucharczyk. Mariusz mimo, trudnych początków w Maratonie, trenuje solidnie i systematycznie by pokonywać swoje słabości i bić kolejne bariery. Swoim przykładem daje dużo mocy motywacyjnej dla pozostałych biegaczy Lidera Winnica.

Tym razem Maraton wyszedł mu bardzo dobrze. Poprawił swój wynik o blisko 30 min. Jest to trzeci Maraton Mariusza. Poprzednie wyniki grubo powyżej 4h. Cieszymy się, że udało się zrobić taki progres.

Nie ustawaj w walce: zwycięzcą, kto stale próbuje,
O nagrodę walczy – leniwym ona nie dana.
Jedynie walczący jej smaku skosztuje,
Pracą zdobyć ją trzeba, nie przyjdzie sama

Oto wrażenia Mariusza ze startu:

W końcu jest ten dzień, 25 września. Piękny, chłodny wrześniowy poranek na warszawskich ulicach. Jesteśmy chwilę wcześniej, ale już daje się zauważyć pojawiających się maratończyków. Spacerek w okolice startu i trzeba pomyśleć o jakieś delikatnej rozgrzewce.

Jeszcze kilka miesięcy temu zakładaliśmy, że trzech lisów: Jacek Bryśkiewicz, Marcin Banaszkiewicz i Mariusz Kucharczyk, będzie biegło 44. Warszawski Maraton. We trzech też od kilkunastu tygodniu przygotowywaliśmy się do tej imprezy. Dużo przelanego potu, wybieganych kilometrów i pokonywanie siebie na treningach. Wszystko po to, aby podczas biegu całe ciało i głowa pracowały na dobry wynik. Szczególnie dla mnie ważne było, aby w końcu ukończyć maraton zgodnie z założeniami, a nie wielkim niedosytem i utartym nosem…

Kilka tygodni przed chłopaki stwierdzili, że jednak nie będą robić całego maratonu i zrobią coś więcej, popracują ze mną podczas biegu. Obaj wymyślili, że będą pilotowali mnie od połowy dystansu, dołączą do biegu, ale na 21 kilometrze – tak postanowili i nie było dyskusji.

Oczywiście jeszcze założenia co do tempa, a tak naprawdę planowanego czasu ukończenia maratonu. Treningi pokazały, że tak naprawdę siła w nogach jest, tylko czy po raz kolejny wytrzyma głowa, hmm…

W okolicach 8:30 spiker zaczął powoli nawoływać, żeby się gromadzić na starcie i rozpocząć wspólną rozgrzewkę. Ostatnie uwagi doświadczonych kolegów i przestrzeganie trzymania się założonego planu i docieram do grupy zebranej przy maratończyku z flagą oznaczającą planowany czas biegu.

Po rozgrzewce jeszcze hymn warszawskiego maratonu „Sen o Warszawie” i odliczanie. Napięcie już dawało się odczuć, nogi same wyrywały się do biegu, a tu jeszcze kilkadziesiąt metrów do bramek startowych – docieramy do bramek i w tym momencie rozpoczyna się dla mnie bieg.

Pierwsze kilometry odbywają się bardzo spokojnie, nie muszę pilnować tempa, tylko biegnę z zającem na 3:40 – fajnie jest tak zapiąć się przy grupie i delektować się tylko biegiem. Co chwila przebiegaliśmy przy grupach kibiców – Warszawiacy stworzyli super atmosferę, owacje, pozdrowienia, zachęty, nogi dosłownie same niosą.

Oczywiście przewidziane strefy z wodą czy z bananami to obowiązkowe punkty, których tym razem nawet nie próbowałem omijać – korzystałem z każdej możliwości, aby się choć trochę nawodnić. Kilometry ubywały i coraz bliżej było nam do chyba najtrudniejszego fragmentu maratonu…

Ulica Belwederska i 500 m podbieg – dobrze go pamiętam bo ostatnio to właśnie tu rozpoczęła się moja walka o każdy kilometr. Tym razem jakoś już nie było tak długo i nie było tak stromo jak ostatnio. To dało mi jeszcze większej pewności siebie i motywacji do dalszego biegu. Mamy 21. kilometr, na rondzie de Gaulle’a, Nowy Świat – mnóstwo dopingujących kibiców, ale dwóch dość mocno się wyróżniało, jak przystało na lisów Jacek i Marcin dopingowali, każdego przebiegającego obok nich maratończyka.

Oczywiście chłopaki dołączyli do nas i ruszyliśmy razem, tak głodni biegu, że co chwila musiałem ich zwalniać, bo nie wiem czy jak bym się tak dał ponieść ich emocjom to dojechałbym do mety.

Biegnąc wspólnie z chłopaki non stop pozdrawiali wszystkich dookoła, motywowali każdego mijanego maratończyka do jeszcze bardziej wzmożonego wysiłku, jak również zapraszali do dołączenia się do naszej skromnej grupki.

To chyba właśnie dzięki temu, że kogoś motywowali, zapraszali do dołączenia do nas jak i utrzymania tempa sprawiało, że nie zwracałem uwagi na zmęczenie. A to przez kilka kilometrów dołączył się jakiś chłopak, to za chwile dołączyła do nas jakaś dziewczyna – motywacja była zaraźliwa.

Dobiegliśmy do 40 km i tu zmienił się delikatnie obraz, Jacek i Marcin zaczęli zachęcać i delikatnie podkręcać tempo – zaczęła się walka już nie na ukończenie, ale na zrobienie jak najlepszego czasu. Broniłem się jak mogłem, że nie dam rady, nie utrzymam takiego tempa, ale oni nie odpuszczali i ciągle podkręcali tempo biegu. Ja marudziłem, ale starałem się trzymać narzucony rytm. Ostatnia prosta, już widać metę, owacje kibiców, doping chłopaków i już nogi same podają, tu już głowa nie może tego zablokować – hamulce puszczają, jest meta, uff…

W dobrych zawodach wystąpiłem, bieg ukończyłem, czas dobry zrobiłem!!!

Trzeba przyznać, że impreza związana z maratonem to jest wydarzenie, na to pracują wszyscy zawodnicy, organizatorzy jak również kibice. To trzeba przebiec, poczuć tego ducha.

Wielkie dziękuję dla Jacka i dla Marcina, bez was nie byłaby to tak fajne wydarzenie. Myślę że nie tylko pomogliście mi, ale wielu innym uczestnikom – wy wiecie jak motywować do biegu. Dobra robota panowie. Dziękuję.

Serdecznie podziękowania dla naszych partnerów dzięki, którym możemy realizować nasze sportowe zmagania:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *