VI edycja ORLEN Warsaw Marathon wyjątkowa ze względu na 100-lecie odzyskania przez Polskę Niepodległości. Niedziela 22.04.2018 r. powitała mnie piękną słoneczną pogodą. Dokładnie rok temu za namowa kolegi zacząłem przygodę z bieganiem. Wtedy decyzję podjąłem spontanicznie przed startem w Biegu Flagi na Cytadeli Warszawskiej. Jeszcze wtedy nie przypuszczałem, że wkręcę się w ten sport. Zawsze lubiłem sporty drużynowe i bezpośrednią rywalizację. Bieganie wydawało się być nudne. Zmieniłem zdanie po pierwszym stracie. Przecież można się sprawdzić w wielu organizowanych biegach gdzie jest element rywalizacji. Moim zdaniem niezbędny facetowi do uprawiania sportu. Profesjonalna firma zmierzy czas, medal na pamiątkę, który można wyeksponować w dogodnym miejscu w mieszkaniu. A po jakimś czasie powiedzieć sobie „jeszcze miesiąc temu nie byłem w stanie przebiec 200 metrów bez zadyszki, a przy zawiązywaniu buta sapałem jak stara lokomotywa.” No cóż mama 40 lat i biegam od roku. Przez ten rok miałem za sobą kilka startów w biegach na 5 i 10 kilometrów, dwa starty w biegach 15 kilometrowych i dwa starty w półmaratonie oraz jedno dłuższe 30 kilometrowe wybiegnie. Teraz wiem, że to za mało. Ale wtedy przed startem w matronie nie wiedziałem. Byłem pełen optymizmu. Planowałem utrzymać tempo 1 km w 6 min, a królewski dystans ukończyć z czasem 4:12 co najwyżej 4:15. Moja żona i dzieciaki też we mnie wierzyli i chcieli mi pokibicować. Dlatego zapakowaliśmy się do naszej srebrnej limuzyny dla ubogich i ruszyliśmy na Warszawę. Na szczęści ku mojemu zaskoczeniu Warszawska Praga Południe nie była zakorkowana i było gdzie zaparkować. Pierwsze moje zdziwienie jak organizatorzy nie wpuścili mojej żony i dzieci na teren miasteczka dla biegaczy. Dobrze, że dzięki bieganiu wyzbyłem się wady szybkiego wkurzenia i szybko opanowałem nerwy. Pożegnałem się z żoną i dzieciakami, namierzyłem kumpla z pracy, który zaraził mnie bieganiem i wspólnie ruszyliśmy na start. On w strefę czasowa 3:30 a ja na 4:15. Równo o 9:00 strat ze Stadionu Narodowego. Początek zaczął się wyśmienicie. Pogoda idealna, piękne widoki z Mostu Świętokrzyskiego i dalej Wybrzeżem Kościuszkowskim na Żoliborz w moje tereny. Jako, że znam Żoliborz jak własną dziurawą kieszeń odruchowo przyspieszyłem. Na wysokości Cytadeli Warszawskiej spotykałem swoich kolegów z pracy z Żoliborskiego Komisariatu Policji, którzy musieli zabezpieczyć ten bieg żeby nas nie rozjechano. Krzyknąłem Brawo Policja! W zamian dostałem doping. I daje na Śródmieście. Tak na marginesie dla niektórych warszawskich kierowców barierka wyłączająca jezdnię z ruchu nie jest po to aby dalej nie jechać tylko po to, żeby wysiąść przestawić barierkę i pojechać dalej nawet w tłum biegaczy. Sam byłem świadkiem takich zachowań. Nie wiem czy to dotyczy też kierowców z innych miast. Ale do rzeczy. Pierwsze 5 km poszło jak po maśle średnio 1 km w 5:40 min. Ostry podbieg na ul. Boleść i dalej prosto Krakowskim Przedmieściem. Tam Zygmunt III Waza srogo spoglądał na mnie ze swojej kolumny. Na szczęście turyści z Japonii, którzy dopingowali biegaczy poprawili mi humor. A pod palmą na Rondzie De Gaullea co tam się działo. Szalony doping cheerleaders. Na takim dopingu w moment dobiegłem do Al. Szucha i gdzieś na 10 km dogoniłem zająca na 4:00. Myślę sobie za szybko. Ale nic nie stuka nic nie puka silnik pracuje równo myślę dam rade na 4:00. Kilka słów na trasie ze znajomym biegaczem i dalej zasuwam. Mijam Al. KEN i jestem na ul. Rosoła. Patrzę połowa 21.097 km w 01:58:59. Myślę nie jest źle wszystko idzie zgodnie z planem. Na 25 km skręcam w ul. Drewny i dalej Przyczółkową. Teraz pod wiatr. Same pola i czuję, że słabnę. Zaczynam się zastanawiać czy to ta słynna ściana. Na 28 km mijam Pałac w Wilanowie i kryzys. Słońce parzy. Czuję pierwszy skurcz w lewej łydce. Teraz wiem te 60 tyś. złotych za pierwsze miejsce nie dla mnie:-). No cóż zbieram się w sobie i daje dalej. Jeden z kibiców na trasie pocieszał tych wolniejszych biegaczy trzymając transparent „Nie śpieszcie się i tak Biedronki są pozamykane.” Śmieje się w duchu bo przecież przezorny zawsze ubezpieczony i przypominam sobie zimne piwo w lodówce. Dlatego śpieszę się dalej i biegnę a w zasadzie to już człapię ul. Sobieskiego i skręcam w ul. Czerniakowską. Tam łapie mnie skurcz w obydwie łydki i kładę się na trawie aby trochę odpocząć. Część biegaczy zatrzymuje się i chce mi pomóc. Myślę sobie „tu sobie nie poleżę” i ruszam dalej. Na szczęście za chwilę spotykam na trasie rodzinę z dwójką dzieci, którzy udzielili mi pomocy stosując na moje łydki tzw. sztuczny lód w postaci sprayu. Szybko uśmierzył ból i mogłem dalej dreptać. Na mecie wita mnie żona z dziećmi i kolega z pracy. Dostaje wiadomość od organizatora, że 42.195 km zrobiłem w 04:35:16 netto. Endomondo mnie pociesza pokazuje wynik 4:29:38. A ja jestem szczęśliwy, że ukończyłem bieg. Taki dystans uczy pokory i kształtuje charakter. Minęło kilka dni a ja już myślę kiedy zmierzę się ponownie na królewskim dystansie. Następnym razem nie dam się zaskoczyć.
Paweł „Krawiec” Krawczyk
Wynik:
Dziękujemy również naszemu sponsorowi Zakładowi Mleczarskiemu Winnica Sp. z o.o. za wsparcie wyjazdu.